McCartney Resents Lennon: Najbardziej zaskakująca niespodzianka w historii Beatlesów

The Beatles - Hey Jude

The Beatles - Hey Jude
Anonim

Długi weekend czwartego lipca przysłonił wiadomości o nowym Paula McCartneya tytuł grzecznościowy profil. Szczere oświadczenia McCartneya skierowane do pisarza Alexa Bilmesa nie są chyba wielkim objawieniem, tak samo jak jednoznaczna artykulacja czegoś, co większość miłośników Fab Four od dawna podejrzewa: McCartney, za wszystkie jego wesołe napady i nostalgiczne wspomnienia o skupianiu się wokół pianina w Liverpoolu pisząc paradyme przesuwające się w górę listy przebojów z Johnem, kryje w sobie stłumione urazy wobec byłego kolegi z zespołu. Moglibyśmy to założyć, ale mimo to wydaje się to jednym z pierwszych ważnych wydarzeń w narracji rozszerzonych Beatlesów od śmierci George'a Harrisona.

Prawie wszystko, co McCartney zrobił po rozpadzie Beatlesów, zaostrzyło dychotomię między obrazem Johna, który był kolosalnym wizjonerem, który mówił prawdę do władzy, a Paulem, facetem piszącym chóry „La, la, la” i głupimi pieśniami miłosnymi. Ale według McCartneya jego kompleks niższości wydaje się być gorszy po zabójstwie Lennona, gdy jego „legenda męczenników” nieuchronnie wyrosła i rozrosła się we wszystkich kierunkach. Jak ujmuje to McCartney, stał się „a James Dean and beyond” lub „JFK”. W miarę upływu czasu McCartney coraz bardziej przejmował się tym, że jego nazwisko wyprzedziło Johna w publikowanych utworach do piosenek, obwiniając Lennona i ostatecznie Yoko na utrwalenie znanego tagu „Lennon / McCartney”.

W tym momencie można by przypuszczać, że McCartney był zbyt bogaty i ukochany, by się nim przejmować, a główną rzeczą, która jest szokująca w tym utworze, jest to, że człowiek tak skupiony na przedstawianiu czystego i nieprzeniknionego obrazu - artykuł zbadał, co prawie niesamowicie dobrze naoliwiona maszyna Mac jest w jego dwuipółgodzinnych występach na żywo - zgłosiłaby wszelkie kontrowersyjne uczucia. Wygląda na to, że tak się uśmiechał i rozgrzewał swój „Judey, Judey, Judey” na stadionie z radością przez resztę swoich dni, a jego oczy migotały, przypominając sobie, na scenie żarty lub spoty telewizyjne, dawne czasy. Jednak tutaj, bez większego poparcia, McCartney z przyjemnością wypluwa zdrową odrobinę witriolu, aby zrównoważyć jego dobrze ugruntowany wizerunek, jak (jak ujął Bilmes) „lekko wstydliwy wujek kultury pop”.

Jednak kilka szokujących cytatów nie jest tak wątpliwych, jak większy obraz przedstawia wywiad. McCartney zawsze wydawał się człowiekiem, który miał obsesję na punkcie tego, co ludzie o nim myślą; przynajmniej wie, jak historycznie na niego odpowiedzieli. Muzycznie ta samoświadomość przejawiała się w jego pisaniu; często jego głównym wpływem jako muzyka solowego wydaje się być jego „60-latek”. W „Esquire” wyobraża sobie, że na nowo odzyskuje wpływ „Let It Be”: „Być może nie będziesz w stanie nagrać płyty jako Beatles-y lub tak harmonijnej jak płyta, którą stworzyliśmy. Ale to nie powstrzymuje mnie od próby. ”Rok, w którym Beatlesowie się rozpadli, Lennon już śpiewał„ Nie wierzę w Beatlesów / po prostu wierzę we mnie ”przed skąpym rockowym trio, ale nigdy nie było to prawdą w przypadku McCartneya. Projekty po Beatlesach od jednego człowieka McCartney I i II do kierowanych przez żonę i męża skrzydeł czułem się znacznie bardziej „Słuchaj, mogę to zrobić sam… nie mogę?” i ubarwiony w linii swojego wcześniej ustalonego szablonu pop katharsis niż często polityczne i konfrontacyjne nagrania Lennona.

A marka niepewności Macca niestety nie jest ani „cool”, ani nawet urocza. W wywiadzie jego próby samookreślenia są nieco wymuszone. Jego dowcipy, jak zwykle, nie są śmieszne i czasami są obraźliwe. Tutaj robi wrażenie, że Yoko Ono zawyża rolę Lennona w The Beatles i reaguje zdrobnieniem: „Pieprz się, kochanie! Wytrzymać! Wszystko, co zrobiłem, to książka pieprzonego studia? ”. Odnosi się do siebie w trzeciej osobie, z lekko bezduszną prostotą („ Nazywasz mnie kolejną grupą czterech facetów, lub chapesses, którzy mieli to, co mieli The Beatles. Umiejętności Lennona, inteligencja, zgryźliwy dowcip, melodia McCartneya, cokolwiek on ma, duchowość Harrisona… ”).

Tyle czasu - w tym wywiadzie i gdzie indziej - McCartney wydaje się być człowiekiem, który patrzy na swoje osiągnięcia z zewnątrz, sugerując mężczyznę, który w różnym stopniu jest zakochany we własnej sławie („Jeśli więc śpiewam „Eleanor Rigby”, ja teraz przeglądam dzieło dwudziestokilkulatka i idę „Whoa, to dobrze” ”. W tytuł grzecznościowy, jego uczucia wydają się emanować bardziej bezpośrednio z wnętrza. Są one oczekiwane, ale wyrażone jeszcze bardziej przejrzyście niż zwykle - coś w rodzaju potwierdzenia najgorszych obaw sceptycznego fana, a nie ostrego, humanizującego nowego wyglądu. Wywiad ukazuje mężczyznę, który jest teraz we wczesnych latach siedemdziesiątych, i który wydaje się być cofany do swojej odległej przeszłości na każdym kroku. „„ Widać, że zawsze jest to dla mnie ekscytujące, mówiąc o tym wszystkim ”- mówi McCartney do Bilmera pod koniec wywiadu:„ Bo wiesz, to całkiem fajna sprawa ”. Fakt, że jest kimś, jeśli chodzi o bohaterów kulturowych, bardziej niż kwalifikowani do brania ciasta i jedzenia, nie powstrzymuje to obrzydliwego uczucia niesmaku, kiedy go widzicie, albo może prosząc o więcej.